Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Od Autora
Baśń „Przyjaciele z Tęczowego Lasu” to wzruszająca, przeplatana humorem opowieść o

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

przygodach sympatycznej trójki przyjaciół. Codzienne życie bohaterów przypomina Wasz świat – świat dziecka. Dla Teofila, Dominika i Mateusza , takie wartości jak: przyjaźń, odpowiedzialność za innych, czy tradycje przodków stanowiły ważne elementy ich codziennego życia. Tłem zdarzeń jest las , ukazany w różnych porach roku , las pełen uroku i tajemniczości.

Na wyobraźnię małego czytelnika oddziaływają piękne i kolorowe ilustracje wykonane przez Katarzynę Romaniuk, uczennicę II klasy Liceum Ogólnokształcącego w Nidzicy.
O tym wszystkim możecie przeczytać dzięki życzliwości i wsparciu Pana Tadeusza Hinca , prezesa Spółki Jawnej ,,Drehabud” w Nidzicy, który jest fundatorem niniejszej książki. Spółka ,,Drehabud”, zajmująca się przemysłem drzewnym, już od wielu lat wspiera wszelkie inicjatywy związane z kulturą , nauką i sportem naszego regionu.
Naszą Gminę porastają gęste i przepiękne lasy. Na pewno wśród nich odnajdziecie Tęczowy Las.

SPIS TREŚCI:

  • Zagadkowa sprawa
  • Kłopoty zajączka
  • Wiosenne porządki
  • Tort urodzinowy
  • Pożar lasu
  • Wielki mecz
  • Nieznośny Arnoldzik
  • Wielka Księga Tęczowego Lasu

ZAGADKOWA SPRAWA

Czy znacie Tęczowy Las? Jest to chyba najpiękniejsze miejsce na Ziemi , jakie można sobie wyobrazić. W środku rozciąga się obszerna polana. Wiosną zakwitają tu przepiękne kwiaty, a po burzy nad lasem i polaną często mieni się wielobarwna tęcza. Ktoś kiedyś nazwał to miejsce Tęczowym Lasem i tak już zostało. Mieszkają tu przeróżne zwierzęta duże i małe, te co żyją w wodzie i na lądzie, i te, co budują domki w konarach drzew. To prawda, że mieszkańcy tego lasu często kłócą się ze sobą, ale tak naprawdę panuje między nimi wielka przyjaźń. Myślę, że my- ludzie moglibyśmy się od nich wiele nauczyć, a przede wszystkim zrozumieć, czym jest przyjaźń.
Zima w tym roku zaskoczyła mieszkańców Tęczowego Lasu . Śnieg padał przez całą noc i zmienił leśny świat w białą puchową krainę. Borsuk Dominik obudził się właśnie po smacznie przespanej nocy, wygładził srebrzystoszare futerko i udał się do spiżarni. Codziennie rano napawał swój wzrok widokiem zapasów, jakie zrobił na zimę. Czego tam nie było! Na półkach leżały orzechy, różne gatunki owoców, w miseczkach owies i ziarna kukurydzy, a słoiki wypełniały po brzegi zasuszone osy i trzmiele.
– Oto raj dla oczu i podniebienia – pomyślał Dominik.
W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. W progu ukazał się bóbr Mateusz, przyjaciel Dominika. Dyszał ciężko i ocierał spocone czoło.
– Co się stało Mateuszu, jest dopiero siódma rano, a ty składasz mi wizytę ?
– Prze., prze., przepraszam , że zakłócam twój spokój o tak wczesnej porze, ale byłem przed chwilą u dzika i nie ma go w domu, a obaj wiemy, że nasz przyjaciel to wielki śpioch.
– Nie przesadzaj Mateuszu , może poszedł na spacer. Usiądź i rozgość się, zjemy razem śniadanie, a później pójdziemy do niego. Na pewno będzie już w domu.
Ale Teofila nie było ani w południe, ani po południu. Zbliżał się wieczór, zaczął padać śnieg, a dzika nikt nie widział.
– Zagadkowa sprawa – rzekł Dominik – przecież dziki nie rozpływają się w powietrzu.
– A może coś mu się stało i potrzebuje naszej pomocy -zawtórował Mateusz.
– Chodź, weźmiemy dwie latarnie, poprosimy też sowę, aby pomogła nam w poszukiwaniach.
Na dworze było już ciemno i sypał śnieg. W tych ciemnościach błyskały dwa światełka.
– Hu, hu, chodźmy tą ścieżką – powiedziała sowa -dojdziemy nią aż do Błękitnego Stawu. Może spotkamy kogoś po drodze.
– Teofilu, Teofilu !!! – wołali z całych sił bóbr z borsukiem, ale nikt nie odpowiadał. Słychać było tylko szum wiatru w konarach drzew i skrzypienie śniegu.
– Odpocznijmy chwilę, chodzimy po lesie już kilka godzin – zaproponował bóbr Mateusz.
– Masz rację , ja też zmęczyłem się okropnie. O, tam , pod tymi świerkami – wskazał łapką borsuk – jest takie zaciszne miejsce.
– Hu, hu, a może Teofil jest już w domu i smacznie śpi – zahuczała sowa.
– Nie, nie, to niepodobne do niego, jemu musiało się coś stać.
Po krótkim odpoczynku rozpoczęli dalsze poszukiwania. Śnieg padał coraz gęstszy, na dodatek zgasła latarnia borsuka.
– A to pech. Nie dość, że zaginął nasz przyjaciel, jest noc, pada śnieg , to jeszcze na dodatek ta latarnia – mruczał pod nosem Dominik.
– Zawołajmy jeszcze raz, może nas usłyszy.
– Teofilu, Teofilu, gdzie jesteś, odezwij się !!!
Nagle od strony jeziora usłyszeli jakiś dźwięk, przypominał wołanie.
– Słyszeliście? – zapytał bóbr – Tam ktoś woła.
Wszyscy zatrzymali się i zaczęli nasłuchiwać .
– E, zdawało ci się Dominiku, to tylko wiatr tak szumi.
-Wcale mi się nie zdawało, wyraźnie słyszałem głos, chodźmy w tamtą stronę.
Trójka poszukiwaczy skierowała się w stronę jeziora. Brnęli przez śnieżne zaspy, sapiąc ze zmęczenia.
– Teofilu, Teofilu !!! – krzyczał borsuk.
– Tutaj jestem, tutaj!
Teraz już wyraźnie słyszeli głos dzika, dochodził od strony brzozowego zagajnika nad jeziorem.
– To tam, już idziemy do ciebie! – krzyczeli z daleka bóbr z borsukiem .Wreszcie dotarli do miejsca nad jeziorem, skąd dochodził głos. Ujrzeli głęboki dół, na dnie którego leżał ich przyjaciel Teofil.
– Czy nic ci nie jest ?
– Jak to się stało, że wpadłeś tutaj ?
– Dlaczego odszedłeś tak daleko od domu ?
Borsuk i bóbr pochyleni nad dołem zadawali na przemian dziesiątki pytań.
– O wszystkim opowiem wam później, a teraz pomóżcie mi wydostać się stąd.
Przyjaciele dzika zamilkli. Zastanawiali się przez chwilę, jak go stamtąd wyciągnąć. Nic jednak nie przychodziło im do głowy.
– Hu, hu – wtrąciła się sowa – myślę, że tu potrzebny jest drąg. Masz ostre zęby Mateuszu, zetnij jakieś drzewo. Spuścimy je do dołu i wyciągniemy Teofila.
– Masz rację sowo, że też nie pomyślałem o tym wcześniej.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Bóbr pobiegł do lasu i zaczął ścinać drzewo. W tym czasie Dominik pocieszał Teofila i opowiadał mu o nocnych poszukiwaniach. Wreszcie bóbr zakończył pracę. Obaj z borsukiem przyciągnęli drzewo i spuścili je do dołu. Teofil powoli wspinał się po nim do góry i w końcu wyszedł z pułapki.
– Cieszę się, że znowu was widzę, tam na dole myślałem, że już nigdy się nie spotkamy.
– Daj spokój Teofilu, jak mogłeś tak myśleć, przecież jesteśmy przyjaciółmi.
Po krótkim odpoczynku wszyscy zmęczeni, ale szczęśliwi, wracali do domu. Śnieg przestał wreszcie padać, noc powoli zamieniała się w szary świt.
– Zostawię was tutaj, muszę lecieć i przygotować śniadanie moim maluchom. Mam nadzieję, że już bez przeszkód traficie do domu – oznajmiła sowa.
– Dziękujemy ci mądra sowo, bez ciebie nie poradzilibyśmy sobie w tych ciemnościach.
– Hu, hu, proszę bardzo – odrzekła i odleciała trzepocząc skrzydłami.
– No cóż, wszystko dobre, co się dobrze kończy – stwierdził borsuk.
– Z ciebie Dominiku byłby niezły filozof – odrzekł z uśmiechem Mateusz.
– Drodzy przyjaciele prześpijmy się teraz i odpocznijmy, a wieczorem zapraszam was na uroczystą kolację. Takie wydarzenie trzeba uczcić.
– Dziękujemy za zaproszenie, tylko już dzisiaj nie wychodź z domu Teofilu, bo znowu wpadniesz do jakiejś dziury – żartowali bóbr z borsukiem.
Wieczorem, przy kolacji dzik Teofil opowiedział o swojej przygodzie. Otóż wczesnym rankiem wybrał się na spacer do lasu. W oddali zobaczył dwie skulone sylwetki ludzi. Poszedł za nimi, gdyż chciał się dowiedzieć, co zamierzają. Postacie jednak zniknęły nagle we mgle, a on poczuł w tej samej chwili, że ziemia zapada się pod nim i wpadł do pułapki wykopanej przez ludzi.
– To smutna opowieść – stwierdził bóbr.
– Masz rację Mateuszu, ale najsmutniejsze jest to, że ludzie zastawiają na nas, zwierzęta różne pułapki, krzywdzą nas i myślą, że jesteśmy tylko ich zabawkami.
Nastała cisza. W kominku syczał ogień, zegar wybił godzinę dwudziestą. Dzik przyniósł ze spiżarni butelkę malinowego soku i postawił na stole.
– Wypijmy za naszą przyjaźń – przerwał milczenie.
– Tak, wypijmy, bo przyjaźń to przecież najważniejsza rzecz na świecie – zawtórowali mu bóbr z borsukiem.

KŁOPOTY ZAJĄCZKA

Nowy Rok zawitał wreszcie do Tęczowego Lasu. Nocami ściskał tęgi mróz .Jezioro zamienił w lodową pustynię, po której hulał tylko śnieg i wiatr. Nadeszły trudne dni. Teofil bujał się w swoim ulubionym fotelu i rozmyślał.
– Jak to miło siedzieć w ciepłym domu, przy kominku, wspominać dawne czasy i popijać sok malinowy. Ciekawe, co robią teraz borsuk i bóbr, nie widziałem ich od kilku dni. Chyba powinienem ich odwiedzić. Tak, zrobię to dzisiaj.
Teofil wstał z fotela, ze spiżarni zabrał butelkę ulubionego soku i wyszedł z domu. Świeciło słońce, skrzypiący śnieg mienił się przeróżnymi barwami. Przy starym dębie spacerował gawron Feliks.
– Dzień dobry panie gawronie, widzę, że jest pan zdenerwowany.
– A, to ty Teofilu, dzień dobry. Wyobraź sobie, że wczoraj pokłóciłem się z panią gawronową.
– Taaak, a o co ?
– Otóż zarzuciła mi, że na obiad zjadłem więcej pędraków niż ona. To kłamstwo, to wielkie kłamstwo !
– No cóż, przepraszam, ale spieszę się z wizytą do borsuka. Do widzenia panie Feliksie!
– Tak mnie oskarżać bezpodstawnie, do widzenia Teofilu, do widzenia – zakrakał gawron i dalej spacerował wokół dębu.
Słońce prześwietlało wysokie sosny, w oddali na ośnieżonym pagórku stał zielony domek borsuka .W tej samej chwili dzik spostrzegł w pobliskich zaroślach coś szaroburego. To coś poruszało się delikatnie i wydawało donośne głosy.
– Co to może być? – pomyślał Teofil – Muszę to sprawdzić.
Powoli skierował się w tamtą stronę, podszedł bliżej, jeszcze bliżej i ..W zaroślach leżał wystraszony zając. Miał złamaną tylną łapkę i ślady licznych ugryzień. Podniósł łebek, popatrzył na Teofila i znieruchomiał. Wokół niego, na puszystym śniegu widać było plamki krwi.
– Oj, biedaku – westchnął Teofil – musiałeś ostatnio nieźle oberwać. Ale co ja mam z tobą zrobić ? Zabiorę cię, bo jeśli tu zostaniesz, zamarzniesz w nocy.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Wsadził szaraka na grzbiet i skierował się w stronę domu. Przy kominku przygotował miękkie posłanie i tam położył ranne zwierzę. Okazało się, że zając wybrał się do zagrody nad rzeką. W piwnicy pachniała marchew i buraki. Nagle zza rogu domu wybiegł pies gospodarza. Szarak w nogi. Robił uniki, skręty, ale pies był tuż, tuż. Pogryziony, ostatkiem sił dotarł do lasu.
– Tak kończą się spotkania zająców z psami – pomyślał Teofil i poszedł do spiżarni. Ze słoika wyjął garść chrząszczy i położył je obok posłania. Ale zając nie chciał jeść.
– Hm, dziwne, chrząszcze są przecież takie smaczne, a może szaraki nie jedzą chrząszczy. No cóż, jutro muszę udać się do sowy po poradę.
Tymczasem nadeszła zimowa noc. Po bezchmurnym niebie w towarzystwie gwiazd spacerował księżyc. Teofil usiadł w wygodnym fotelu i po chwili zasnął.
Ranek przywitał Tęczowy Las promieniami słońca. Wprawdzie mróz nie zelżał, ale ucichł północny wiatr i zrobiło się jakoś weselej. Około południa do domu Teofila przyszedł borsuk.
– Witaj przyjacielu, cóż to od kilku dni nie odwiedzasz starego druha ?
– Witaj Dominiku, to nie jest tak, jak mówisz . Bo widzisz .
Tu opowiedział mu całą historię z zającem.
– No cóż, podjąłeś się trudnego zadania, ale masz rację, bez pomocy mądrej sowy możesz sobie nie poradzić. Chodźmy więc do niej.
Sowa piekła właśnie ciasto. Jednak z uwagą wysłuchała opowieści Teofila, chwilę pomyślała i rzekła :
– Na rany dam ci maść, będziesz nią smarował szaraka co drugi dzień. Łapkę zaś trzeba unieruchomić łupkami z kory i zabandażować. Co zaś do pożywienia, to zające nie jadają chrząszczy. Musisz go karmić Teofilu żołędziami albo ziemniakami, one to lubią.
Przyjaciele podziękowali sowie za mądre rady i zaopatrzeni w słoiczek z maścią wrócili do domu dzika.
– Wiesz Teofilu, zaimponowałeś mi, zostałeś opiekunem tego futrzanego biedaka.
– Nie przesadzaj Dominiku, pomóc komuś to przecież nic wielkiego, ty też byś tak postąpił na moim miejscu.
Powoli mijały zimowe dni i mroźne noce. Zima przykryła jezioro i Tęczowy Las białym kożuchem. Szarak powoli leczył swoje rany, nabierał sił. Kicał wesoło po całym domu, a wieczorami siadał obok Teofila i słuchał jego opowieści. Wprawdzie nic nie mówił, ale Teofil wiedział, że rozumie każde jego słowo. Bóbr i borsuk często odwiedzali przyjaciela, a wtedy bawili się z szarakiem i żartowali z jego długich uszu i śmiesznych skoków.
Pewnego dnia zając zniknął. Nie było go ani w domu, ani na dworze. Teofil długo chodził po lesie z nadzieją, że odnajdzie szaraka, ale bez skutku.
Kiedy wieczorem przyszli do niego bóbr z borsukiem, zastali przyjaciela w nie najlepszym nastroju.
– Nie martw się Teofilu, przecież wiedziałeś, że kiedyś to nastąpi. Dla nas i tak jesteś bohaterem – pocieszali go.
– Wielkie mi bohaterstwo, wyleczyć rannego zająca – burknął Teofil.
– A żebyś wiedział, a żebyś wiedział . Bohaterstwo, to nie tylko odważne czyny. Ty udowodniłeś, że potrafisz dawać coś od siebie innym, a to też jest bohaterstwo – przytaknęli bóbr z borsukiem.
– Tak, czy inaczej , cieszę się, że jesteśmy tu razem.
– Toś nam druh, Teofilu! – krzyknęli Dominik z Mateuszem – A teraz przynieś nam swojego „magicznego” soku z malin. Musimy to uczcić.
Do późnej nocy w domku dzika ucztowała trójka przyjaciół. Podobno opróżnili wtedy aż trzy pękate gąsiorki soku malinowego.

WIOSENNE PORZĄDKI

Nadeszła wiosna. Lód na jeziorze topniał powoli w promieniach marcowego słońca. Spod śniegu wyłaniały się pierwsze kwiaty. Zwierzęta z Tęczowego Lasu, jak co roku o tej porze, przygotowywały się do wiosennych porządków.
– Przyjaciele, postanowiłem pomalować mój domek. Obejrzałem go dokładnie, wszędzie zacieki, a w niektórych miejscach zaczyna odpadać tynk. W takich warunkach nie można mieszkać – oznajmił pewnego dnia borsuk Dominik.
– Ależ Dominiku, twój domek jest czysty i piękny, nie ma żadnych zacieków – zdziwili się Mateusz z Teofilem.
– Tak mówicie, bo nie chcecie mi pomóc, ale ja wiem swoje.
– Ależ pomożemy ci, jesteśmy przecież twoimi przyjaciółmi.
– Wiedziałem, że zawsze mogę na was liczyć. Rozpoczniemy jutro z samego rana. Tymczasem pójdę przygotować narzędzia i farby.
Następnego dnia Mateusz z Teofilem stawili się gotowi do pracy. Dominik przygotował trzy wiaderka z zieloną farbą, drabiny i pędzle.
– No to zaczynamy. Proponuję najpierw pomalować dach.
– Dobrze, ty tu jesteś szefem, zacznijmy więc od dachu – przytaknęli dzik z bobrem.
Zaczęło się wielkie malowanie. Pędzle miarowo nakładały farbę i ciemnozielony dach borsuka zmieniał się powoli w dach jasnozielony.
– To trochę zabawne malować dach na podobny kolor – stwierdził Teofil.
– Ja też tak myślę, ale nie mówmy o tym głośno, bo Dominik obrazi się na nas – odrzekł Mateusz.
– Masz rację, jeśli chce malować zielony dach na zielono, to niech tak będzie. To przecież jego dach – zakończył rozmowę Teofil.
Po drugiej stronie domku słychać było śpiew Dominika przerywany wesołym pogwizdywaniem. Nagle usłyszeli jakiś brzęk, trzask, a potem głośne – Ojej !!! Wesoły śpiew borsuka urwał się nagle.
– Słyszałeś? – zapytał Mateusz – Chyba coś się stało Dominikowi. Chodźmy zobaczyć, prędko!
Po drugiej stronie domku ujrzeli borsuka, a właściwie tylko jego połowę, gdyż przednia część Dominika tkwiła w kuble z zieloną farbą.
– Trzeba go stamtąd wyciągnąć, ostrożnie, ostrożnie Mateuszu, jeszcze troszeczkę. O, już dobrze.
Przyjaciele postawili Dominika na trawie i stali w milczeniu. Widok był zabawny. Borsuk do połowy był srebrzystoszary, a dalej zielony.
– Co ja teraz zrobię, jak ja się pokażę innym borsukom? Będą się ze mnie śmieli, że połowa borsuka biega po lesie. Takie nieszczęście w wiosenny poranek.
– Rzeczywiście, wyglądasz trochę zabawnie, ale jakoś sobie z tym poradzimy. Woda z mydłem na pewno zmyje farbę – pocieszali go .
z_porzadkiW ruch poszły ręczniki, gąbki, szczotki, ale farby nie można było zmyć.
– To mycie nie ma sensu, bo w końcu Dominik zostanie bez połowy futra. Co robić ? Borsuk siedział smutny na trawie, jego futerko rzeczywiście przypominało kolce jeża.
– Może ostrzyżemy go do połowy, przecież futerko mu odrośnie – szepnął bóbr.
– Ty to masz pomysły Mateuszu, nawet o tym nie wspominaj Dominikowi – odrzekł Teofil.
– No to co robić, masz jakiś mądry pomysł ?
– No tak, jest tylko jedno wyjście, musimy znowu iść do sowy.
Zaprowadzili zrozpaczonego przyjaciela do domku, a sami udali się po poradę.
– No to macie kłopot, a jeszcze większy ma Dominik. Takiej farby nie zmyjecie wodą – oznajmiła z lekkim uśmiechem sowa.
– Hu, hu, dam wam specjalny płyn. Wlewa się go do ciepłej wody, a potem naciera futerko. Pamiętajcie jednak, że tę czynność należy powtarzać przez kilka dni.
– Zielony borsuk, no, no – pokiwała głową sowa.
Mateusz i Teofil codziennie odwiedzali Dominika. Borsuk stracił nie tylko humor, ale i apetyt. Jednak płyn, który dała im sowa, rzeczywiście poskutkował. Po trzech dniach farba wybielała, później zaczęła powoli znikać z futerka .
– No widzisz, jeszcze kilka dni i znowu będziesz prawdziwym borsukiem – żartowali bóbr z dzikiem.
Rzeczywiście, po tygodniu z zielonej farby nie pozostało ani śladu. Dominik zaczął znowu wychodzić na spacery. Wchłaniał wiosenne zapachy lasu i tak jak inne zwierzęta cieszył się z nadejścia wiosny. W końcu postanowił odwiedzić swoich przyjaciół. Zastał ich w domu Teofila.
– O, Dominik, wejdź i usiądź z nami – zaprosił go dzik.
Nastała cisza, bo tak naprawdę żaden z nich nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę.
– Przepraszam was – wyszeptał po chwili borsuk – to wszystko moja wina. Mieliście rację, że mój domek jest czysty i piękny. Jednak ja chciałem, żeby był piękniejszy od innych domków. Byłem przekonany, że w ten sposób stanę się lepszy i ważniejszy od wszystkich zwierząt w naszym lesie. Teraz zrozumiałem, jak bardzo się myliłem.
– Zapomnijmy o tym Dominiku, najważniejsze, że znowu jesteś sobą.
– Tak, ale myślę, że taki kubeł farby przydałby się wszystkim tym, którzy uważają się za lepszych od innych.
Jeszcze wiele godzin borsuk, bóbr i dzik toczyli rozmowy przy szklankach malinowego soku. Wiosna tymczasem zataczała coraz szersze kręgi, a Tęczowy Las rozbrzmiewał śpiewem ptaków.

TORT URODZINOWY

Maj pomalował soczystą zielenią listki i pąki drzew. Zakwitły różnobarwne kwiaty. Ich błękitne, żółte i fioletowe korony zerkały pośród traw, a delikatne, wonne zapachy unosiły się w wiosennym powietrzu. Nad wierzchołkami drzew krążyły ptaki, a ponad nimi płynęły śnieżnobiałe obłoki. W Tęczowym Lesie panował wielki ruch. Trwały przygotowania do pikniku, który jak co roku miał się odbyć na Kwiatowej Łące.
– Wybaczcie , ale jutro będę bardzo zajęty. Obiecałem łasicom, że pomogę im w pieczeniu tortu urodzinowego dla sowy Weroniki – oznajmił bóbr Mateusz.
– Na samą myśl o tych smakołykach cieknie mi ślinka. Ta słodka czekolada, rodzynki, bakalie, mniam, mniam – zamlaskał pod wąsem borsuk Dominik.
– Przestań Dominiku, bo aż burczy mi w brzuchu. Po ciężkiej, całodziennej pracy należy się smaczny posiłek, zapraszam was do mojego domku na kolację – zaproponował dzik Teofil.
Tymczasem na Kwiatowej Łące trwały ostatnie przygotowania. Ustawiano stoły, ozdabiano je kwiatami. Chór słowików, pod kierunkiem pana Filipa, ćwiczył zapamiętale swoje piosenki. Zegar w pokoju Teofila wybił właśnie godzinę dwudziestą trzecią.
– No cóż, czas się pożegnać. Jest już późno, a jutro czeka nas kolejny pracowity dzień – oznajmił borsuk z bobrem i udali się na spoczynek.
Nad Tęczowym Lasem zaległa cisza. Poranek powitał wszystkich deszczową pogodą. Wprawdzie siąpił tylko drobny kapuśniaczek, ale to wystarczyło, aby wprawić zwierzęta w zakłopotanie.
– No popatrz Dominiku, wieczorem wielki piknik, a tu pada i pada.
– Mnie też to niepokoi, przecież włożyliśmy w to tyle pracy. Jak tak dalej pójdzie, to całą zabawę trzeba będzie przełożyć na inny dzień – przytaknął bóbr Mateusz.
Jednak około południa zaczęło się wreszcie wypogadzać, a zza chmur wyjrzało znowu słońce.
– Ciekawe, co robi Mateusz, pewnie ten smaczny tort jest już gotowy – stwierdził Dominik.
– Niedługo się dowiesz, za kilka godzin rozpoczyna się wielka majówka. Nie myśl już o tym torcie. Najważniejsze, że świeci słońce! – krzyknął dzik Teofil.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Nastał wreszcie wieczór. Pogodne już niebo przybrało czerwono – pomarańczowe barwy, na kwiatach i trawach błyszczały jeszcze krople przedpołudniowego deszczu. Na Kwiatowej Polanie zebrali się wszyscy mieszkańcy Tęczowego Lasu.
– Gdzie się podział Dominik, nigdzie go nie widać. W tym tłumie trudno go będzie odnaleźć – martwił się dzik Teofil.
Nagle ucichły wszystkie rozmowy. Chór słowików odśpiewał radosną pieśń urodzinową na cześć sowy Weroniki. Właśnie w tym momencie łasice miały wnieść tort. Łasice owszem przybyły, ale bez tortu.
– Co się stało, dlaczego nie mają tortu ? – rozległy się szepty zebranych na polanie zwierząt.
– Przepraszamy cię droga Weroniko i was wszystkich, ale tort gdzieś zniknął – odezwała się najstarsza z łasic, Petronela.
– Jak to zniknął, przecież tort, to tort, a nie igła – odezwały się głosy z tłumu.
– Tort, to tylko tort, złóżcie mi życzenia, a potem bawmy się wesoło aż do samego rana – uśmiechnęła się sowa Weronika.
– Dziwna sprawa, biedny Mateusz i łasice, ale co stało się z tym tortem.
– Muszę to zbadać – pomyślał Teofil i ruszył w stronę lasu.
Po drodze spotkał Mateusza.
– Słyszałeś , zginął gdzieś tort urodzinowy Weroniki. Przecież ty włożyłeś w jego wypiek tyle pracy.
– To niesłychane, przecież jeszcze przed południem dekorowałem go razem z łasicami – zdziwił się Mateusz.
– Zastanów się, może coś przyjdzie ci do głowy. Musimy koniecznie rozwikłać tę zagadkę – stanowczo stwierdził Teofil.
– A gdzie jest Dominik ? – zapytał bóbr Mateusz.
– Nie wiem, nie widziałem go już od kilku godzin.
– Chodźmy więc do niego, może wspólnie coś wymyślimy – zaproponował Mateusz.
Szli w milczeniu. Od strony Kwiatowej Polany dochodziły odgłosy wesołej zabawy. Zapadła już noc, blask księżyca i rozgwieżdżone niebo wróżyły dobrą pogodę. Przyjaciele zastali Dominika leżącego w łóżku. Trzymał się za brzuszek i postękiwał z bólu.
– Co ci się stało Dominiku ? – zapytał Teofil.
– Ojej, ojej, boli mnie brzuszek i mam chyba gorączkę .
– Ale jeszcze w południe byłeś zdrów jak ryba. Musiałeś chyba coś zjeść i stąd te bóle – odezwał się Mateusz.
Teofil spoglądał na przyjaciela podejrzliwym wzrokiem, wreszcie zapytał :
– Powiedz nam szczerze, czy to nie ty przypadkiem zjadłeś tort urodzinowy Weroniki?
Dominik jęczał z bólu i przekręcał się co chwila z jednego boku na drugi.
– Chciałem tylko spróbować mały kawałeczek, ale tort był tak pyszny, że nie mogłem się oprzeć i w końcu zjadłem cały.
Nastała cisza. Dzik i bóbr spuścili głowy, usiedli w fotelach i spoglądali na leżącego w łóżku borsuka. Zrozumieli, że ich przyjaciel postąpił źle, ale pchnęło go do tego jego niepohamowane łakomstwo.
– No cóż, stało się, teraz musisz odpokutować za to, co zrobiłeś. Jutro pójdziemy do sowy, wyjaśnisz wszystko i przeprosisz ją za to, co uczyniłeś – rzekł stanowczo bóbr Mateusz. Dalsza rozmowa z Dominikiem nie miała sensu, bo właśnie przed chwilą pobiegł do łazienki i zanosiło się na to, że szybko stamtąd nie wyjdzie.
– Chodźmy się zabawić, a on niech zastanowi się nad swoim postępowaniem – zaproponował Teofil.
Huczna zabawa na Kwiatowej Polanie trwała do samego rana, śpiewom i tańcom nie było końca. Dopiero o wschodzie słońca polana zaczęła powoli pustoszeć, wszyscy rozchodzili się do swoich domów. Po południu Mateusz z Teofilem odwiedzili Dominika. Czuł się już znacznie lepiej, ale jego brzuszek nadal przypominał drgającą galaretę.
– Witaj , przyszliśmy, gdyż czas udać się do sowy i opowiedzieć jej o wszystkim.
Weronika wysłuchała całej opowieści w skupieniu. Jednak ciągłe burczenie i bulgotanie w brzuszku borsuka wzbudziło w końcu śmiech zebranych.
– Przyjmuję twoje przeprosiny . Jednak za swój czyn musisz ponieść karę. Hu, hu, jutro pomożesz mi upiec nowy tort, a później zjemy go razem, ty i ja. Przecież uwielbiasz torty, prawda?
W tej samej chwili w brzuszku Dominika rozległo się głośne bulgotanie, biedny borsuk wybiegł z domu sowy i popędził co sił w stronę lasu.
– Oto jego kara, – roześmiała się sowa – myślę, że już do końca życia nie popatrzy na żaden tort. Idźcie za nim i zaparzcie mu gorącego rumianku.
Dzik z bobrem szli do domu borsuka i głośno żartowali z przyjaciela.
– No dajmy mu wreszcie spokój, sądzę, że poniósł już dostateczną karę.
Dominik siedział smutny i zmartwiony. Od czasu do czasu zerkał tylko spode łba na dzika i bobra.
– Wiem – wyszeptał po chwili – że postąpiłem źle. Kierowałem się wyłącznie własnym łakomstwem, wybaczcie mi .
– No cóż, masz rację, łakomstwo to bardzo zła cecha. Niech ta przygoda będzie dla ciebie nauczką na wiele lat. Pamiętaj , że na nas możesz zawsze liczyć, ale we wszystkim należy zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Tęczowy Las spowiła majowa mgła. Zmęczone zwierzęta usnęły twardym snem. Wkrótce Teofil i Mateusz również pożegnali się z Dominikiem i udali na zasłużony odpoczynek. Tym razem nie było powodów, aby wyjmować ze spiżarni butelki z sokiem malinowym.

POŻAR LASU

Lipcowe upały dawały się we znaki wszystkim mieszkańcom Tęczowego Lasu. Gorące promienie słońca wysuszyły leśną ściółkę. Soczyste jagody kurczyły się i opadały na ziemię, a liście paproci zmieniały barwy na jasnobrązowe. Gwieździste niebo nad lasem zapowiadało kolejne upalne dni.
Borsuk Dominik nie mógł zasnąć tej nocy. Wielki księżyc wisiał na wprost otwartego okna jego chatki. Zegar wybił właśnie północ, a on wciąż rozmyślał o ptakach.
– Takie jastrzębie, sokoły, czy kanie szybują sobie po bezkresnym niebie. Patrzą na wszystko z góry, sięgają najwyższych szczytów. To musi być piękne przeżycie.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Nagle ujrzał w oddali jakiś błysk, potem drugi, trzeci, wiele błysków.
– Co to może być? -zastanawiał się – Ależ to ogień , pali się las!
– Ojej, przecież tam stoi domek daniela Kacpra! – krzyknął Dominik, zerwał się z łóżka i popędził co sił w tamtą stronę. Zewsząd biegły też inne zwierzęta, a z oddali słychać już było dzwonek Leśnej Straży Pożarnej.
– Rozwinąć węże, uruchomić pompę! Wszyscy niech staną obok siebie! Podawajcie wiadra z wodą! Szybciej, szybciej!!! – krzyczał starszy strażak wilk Bartłomiej!
W ruch poszły wiadra z wodą. Długi sznur zwierząt poruszał się szybko jak trybiki sprawnej maszyny. Część ratowników kopała szeroki pas ziemi, aby zatrzymać ogień od strony południowej. Gęsty dym unosił się nad lasem, zasłonił pogodne, nocne niebo.
– Ratujcie mój domek, ratujcie mój żółty domek! – lamentował daniel Kacper.
Jednak pomimo wysiłków jego chatka zamieniła się w płonącą pochodnię. Po chwili resztki konstrukcji runęły z trzaskiem na ziemię. Tymczasem żywioł nie dawał za wygraną. Lekkie podmuchy wiatru przenosiły ogień na okoliczne pagórki, gdzie stało kilka domków wiewiórek i popielic.
– Więcej wody na pagórki, szybciej, szybciej!- dyrygował wilk Bartłomiej.
Woda lała się strumieniami dusząc syczące ostatkiem sił płomienie. W powietrzu unosił się ciężki zapach spalenizny. Noc powoli bladła. Dopiero teraz w pierwszych brzaskach poranka wyraźnie widać było spustoszenia, jakich dokonał ogień. Ściółka leśna zamieniła się w szary popiół. Część drzew, szumiących wczoraj zielenią liści, przypominała teraz czarne opalone ogniem kikuty. W wielu miejscach unosił się jeszcze gryzący w oczy dym. Jednak wysiłek wszystkich zwierząt nie poszedł na marne. Tęczowy Las został uratowany. Nowy dzień powitał wszystkich promieniami słońca. Dominik, Teofil i Mateusz wracali zmęczeni do domów. Po drodze spotkali wilka Bartłomieja. To od niego dowiedzieli się, że przyczyną pożaru był człowiek, a właściwie niedopałek papierosa porzucony przez niego w lesie.
– No tak, wydawać by się mogło, że ludzie są mądrzejsi od zwierząt – stwierdził borsuk .
– Jak widać, tak nie jest, często są bezmyślni i nieodpowiedzialni – dodał bóbr Mateusz.
– Cieszmy się przynajmniej z tego, że ogień strawił tylko małą część lasu. Niewiele brakowało, aby nasz Tęczowy Las zamienił się w Las Popiołów.
– Masz rację Teofilu, masz słuszną rację.
– Skończmy to narzekanie. Musimy pomóc danielowi Kacprowi zbudować nowy dom. Co wy na to? – zapytał borsuk Dominik.
– To wspaniały pomysł, trzeba pomagać innym w nieszczęściu, bo nie wiadomo, czy my też nie będziemy kiedyś w potrzebie.
– No to postanowione. Jutro mu o tym powiemy, a wieczorem Dominiku przyniesiesz ze spiżarni trzy butelki smacznego soku malinowego , wypijemy za naszą przyjaźń i nowy domek daniela Kacpra!!! – krzyknęli chórem – To trzeba uczcić!
Tęczowy Las otuliła noc. Wielki księżyc rzucał blaski na nieruchomą taflę jeziora. Wokół panowała cisza, a delikatny wiatr niósł z oddali zapach traw i kwitnących lip.

WIELKI MECZ

Las rozbrzmiewał śpiewem ptaków. Część z nich szykowała się do odlotu, inne zatrzymały się tu, by odpocząć przed dalszą wędrówką do odległych, sobie tylko znanych zakątków świata. Babie lato rozpostarło srebrzyste pajęczyny, które błyszczały w ostatnich promieniach kończącego się lata. Od kilku dni w Tęczowym Lesie trwały przygotowania do wielkiego meczu. Zwierzęta podzieliły się na dwie grupy. Jedni kibicowali północnej, inni południowej części lasu. Jutrzejszy mecz miał rozstrzygnąć, która z drużyn zdobędzie w tym roku Kryształową Tęczę – Puchar Kończącego się Lata. Dzik Teofil bronił bramki Północy, zaś jego przyjaciele, bóbr Mateusz i borsuk Dominik, grali w drużynie Południa.
– Południe w tym roku to potęga, mamy taką drużynę, że zwycięstwo jest pewne – przechwalał się borsuk .
– Nie nadymaj się tak , zapominasz, kto broni bramki Północy, jeszcze zobaczymy – odgryzał się dzik Teofil.
Takie spory toczyli nie tylko nasi przyjaciele, Tęczowy Las huczał jak ul, a echo wciąż powtarzało dwa słowa: Północ – Południe. Na Kwiatowej Łące trwały ostatnie przygotowania. Ustawiano ławki dla widzów, równano płytę boiska. Z godziny na godzinę rosło napięcie. Wreszcie przyszła ta długo oczekiwana chwila. Kwiatowa Łąka zapełniła się tłumem zwierząt. Po prawej stronie boiska zasiedli kibice Północy, po lewej Południa. Kiedy obie drużyny weszły na murawę, podniosła się niesamowita wrzawa. Okrzyki- gola, gola!!! – zlały się w jeden wielki huk. Szpak Leszek , sędzia meczu, zagwizdał i piłka potoczyła się po trawie. Drużyny zaatakowały z wielkim animuszem, zacięta walka trwała w polu karnym Południa. Wtedy stało się to najgorsze. Północ pierwsza strzeliła bramkę.
– Ojej !!! – wyrwało się z wielu gardeł.
– Sędzia kalosz, oszukał nas, zmienić go!!! – krzyczeli Południowcy, ale na leśnej tablicy widniał już wynik 1: 0.
W drugiej połowie emocje sięgnęły zenitu. W siedemdziesiątej minucie drużyna Północy wyrównała. Kibice oszaleli. W górę leciały czapki, a po chwili rozległ się chóralny śpiew. Południowcy odpowiedzieli swoją pieśnią. Echo niosło ją daleko, aż za Błękitne Jezioro.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Tymczasem zapadł zmrok, nad Kwiatową Łąką wisiał złocisty księżyc. Leśne świetliki oświetliły boisko. Do końca meczu pozostało już tylko pięć minut, a wynik wciąż nie uległ zmianie. Kto zwycięży, kto zdobędzie Kryształową Tęczę? I nagle. Mordki i pyszczki widzów znieruchomiały. Borsuk Dominik przewrócił się na polu karnym przeciwnika sfaulowany przez obrońcę Północy.
– Rzut karny – zdecydował sędzia szpak – tak grać nie wolno.
Radość Południa przemieszała się z gniewem Północy. Na widowni podniosła się ogromna wrzawa. Wszyscy wstali z miejsc. Nie słychać było nawet gwizdka sędziego. Obie grupy kibiców krzyczały na siebie, wymachując przy tym pięściami. Dominik ustawił piłkę. Naprzeciw niego w bramce stał nieruchomy i skupiony Teofil. Borsuk rozejrzał się dookoła. To, co ujrzał, zaniepokoiło go. Miał wrażenie, że te dwa wrzeszczące tłumy za chwilę rzucą się na siebie. Dominik podbiegł do piłki i strzelił.
– Ach !!! – rozległ się jęk zawodu. Piłka zamiast do bramki poszybowała wysoko nad poprzeczką.
– Coś ty zrobił najlepszego! – krzyczał bóbr Mateusz – Przez ciebie nie zdobędziemy Pucharu Kończącego się Lata. Jesteś ofermą, a nie piłkarzem.
– Przykro mi – odparł cicho, ale oburzony Mateusz odwrócił się i poszedł w inną stronę boiska.
Borsuk nie spodziewał się, że jego najlepszy przyjaciel zachowa się w taki sposób. Sędzia szpak odgwizdał właśnie koniec meczu.
– W tym roku nikt nie zdobędzie Kryształowej Tęczy – oznajmił – gdyż regulamin nie przewiduje dogrywek. Ogłaszam remis 1:1.
Leśny stadion powoli pustoszał. Pogasły świetliste ogniki, ale las nadal rozbrzmiewał gwarem dyskusji o niedawnym meczu. Dominik wrócił do domu. Czuł się jak zbity pies, a właściwie zbity borsuk. Tak naprawdę nikt oprócz niego nie wiedział, dlaczego nie strzelił zwycięskiej dla Południa bramki. Przez kolejne dni ani Mateusz, ani Teofil nie odwiedzili Dominika.
– Może Mateusz już nie chce być moim przyjacielem. No cóż, poczekam jeszcze kilka dni, a później sam wybiorę się do niego – myślał Dominik bujając się w swoim fotelu. Wieczorem ktoś zapukał .
– Może to oni – szepnął radośnie borsuk i pobiegł do drzwi.
Rzeczywiście w progu stali Teofil i Mateusz.
– Wejdźcie i rozgośćcie się – zapraszał Dominik.
Gdy usiedli, nastała chwila ciszy. Spoglądali na siebie, ale jakoś nikt nie kwapił się, aby rozpocząć rozmowę. Tę ciszę przerwało kolejne pukanie.
– O, pani sowa, proszę wejść, proszę.
– Dziękuję Dominiku, przyszłam, by podziękować ci za to, że nie strzeliłeś tej bramki. Kibicuję od lat Południowi, ale w tym roku jestem szczęśliwa z tego remisu.
– Co pani mówi, przecież Południe mogło wygrać, zwycięstwo było w zasięgu ręki – przekonywał sowę bóbr Mateusz.
– Może i było , ale za jaką cenę. Czy widziałeś, jak zachowywały się zwierzęta, jaką nienawiścią pałały do siebie? Czy pomyślałeś o tym, że ten gol mógłby spowodować bójkę kibiców obu drużyn? A przecież to tylko sport, zabawa.
Nastało milczenie. Mateusz spuścił łebek, zrozumiał, że sowa miała rację.
– To właśnie ta oferma, jak go nazwałeś, połączyła z powrotem zwierzęta naszego lasu w jedną zgodną rodzinę. Pamiętaj Mateuszu, że zwyciężać owszem trzeba, ale nigdy za wszelką cenę i to zrozumiał, tam na boisku , Dominik. No, muszę już frunąć, do zobaczenia młodzi gniewni.
Borsuk udał się do spiżarni, przyniósł trzy butelki soku malinowego. Postawił je na stole i czekał, aż ktoś się odezwie.
– Przepraszam cię , jest mi wstyd, że tak cię nazwałem. Przecież zawsze będziecie razem z Teofilem moimi najlepszymi druhami. Oprócz was nie mam nikogo innego na świecie – wyszeptał powoli Mateusz.
– Nie mówmy już o tym, to była tylko taka zabawa – wtrącił Teofil.
– Oby nigdy na drodze naszej przyjaźni nie stanął żaden rzut karny – zakończył żartobliwie Dominik.
Trójka przyjaciół znowu była razem. Słodki sok malinowy lał się strumieniami aż do północy. To były ostatnie dni lata. Żółkły trawy, a liście drzew jesień malowała już powoli różnymi kolorami farb.

NIEZNOŚNY ARNOLDZIK

Nadeszła już jesień. Złotożółte kwiaty dziurawca i nawłoci błyszczały w promieniach słońca, a fioletowe dzwonki naparstnic delikatnie poruszał wiatr. W powietrzu unosił się cierpki zapach lebiodek.
Borsuk Dominik robił właśnie porządki w swojej spiżarni, gdy niespodziewanie złożyli mu wizytę krewni zza rzeki. Okazało się, że muszą załatwić pilną sprawę i na kilka dni opuścić Tęczowy Las. Był jednak jeden mały, a może wielki problem. Nie mieli z kim zostawić synka Arnoldzika i właśnie wtedy przypomnieli sobie o kuzynie .
– Właściwie to ja nigdy nie opiekowałem się dziećmi – stwierdził nieśmiało Dominik.
– Nic się nie martw, nasz Arnoldzik to taki miły i grzeczny chłopiec. Nawet nie zauważysz, że będzie tu mieszkał z tobą.
– No, nie wiem, muszę pomyśleć, zastanowić się.
– No to postanowione, musimy już lecieć. Słuchaj wujka i bądź grzeczny.
Zanim Dominik zdążył coś odpowiedzieć, krewni byli już za drzwiami. Został sam, a na podłodze siedział mały borsuk w krótkich spodenkach w kratę.
– No to masz borsuku kłopot – westchnął Dominik i usiadł w swoim bujanym fotelu.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

Z „Leśnego radia” płynęła łagodna muzyka, było tak cicho i przyjemnie.
– Wujku, jestem głodny, głodny, daj mi coś zjeść! – krzyknął nagle malec.
Dominik otworzył szeroko oczy, skrzywił pyszczek w grymasie niezadowolenia.
– Idź do spiżarni i weź sobie coś, przecież jesteś już dużym borsukiem.
Arnoldzik poszedł za radą wujka, ale w tej samej chwili Dominik usłyszał hałas i brzęk tłuczonego szkła dochodzący z jego spiżarni.
– Do stu tysięcy borsuków! – krzyknął , wyskoczył z fotela jak z procy i pobiegł do spiżarni.
Widok, który ujrzał, przypominał pobojowisko. Przewrócona półka, potłuczone słoiki i miseczki walały się po podłodze.
– Coś ty zrobił! Zniszczyłeś część moich zapasów! Miałeś tylko wziąć coś do zjedzenia.
Dominik objął łapkami łebek, oparł się o ścianę i patrzył na zniszczone wnętrze spiżarni. W takiej pozycji zastali go Teofil i Mateusz, którzy przyszli z wizytą.
– Co tu się stało , kto tak narozrabiał? – dopytywali się.
– To ten mój kuzynek Arnoldzik, a mówili, że taki grzeczny borsuk, gdzie on jest! – wrzeszczał Dominik.
– Uspokój się, chodź, usiądziemy i spokojnie opowiesz nam o wszystkim.
Dominik opowiedział o odwiedzinach kuzynów, ich małym synku, którego obecności miał prawie nie zauważyć.
– No to masz kłopot , ale spróbujemy ci pomóc.
W tej samej chwili z przeciwległego pokoju wyleciała strzała i uderzyła w zegar stojący obok Teofila. Okrągłe szkło tarczy rozprysło się na boki, wskazówki opadły w dół. Stary zegar przestał chodzić.. W progu stał Arnoldzik przebrany za Indianina i śpiewał jakąś wesołą piosenkę.
– No, tego już dosyć! Zaraz tak oberwiesz, że popamiętasz do końca życia! – krzyczał Dominik.
Zerwał się od stołu i pobiegł za małym kuzynem na dwór. Teofil i Mateusz zostali sami. W oknie widzieli tylko dwa migające łebki borsuków. Zrozumieli , że trzeba wkroczyć do akcji, bo jeśli Dominik złapie kuzyna, to będzie z nim źle. Po kilku okrążeniach wokół domku zasapany Dominik usiadł na progu i dyszał ciężko. Malec stał tymczasem oparty o studnię i zabawnie spoglądał na wujka .
– Nie denerwuj się , dzieci często psocą, pograjmy z nim w piłkę, może się zmęczy i pójdzie spać – zaproponowali Mateusz z Teofilem.
– Może to i dobry pomysł, więc chodźmy.
Trójka przyjaciół i Arnoldzik grali więc w piłkę. Kuzynek skakał radośnie i toczył piłkę po trawie. Nagle kopnął ją tak, że uderzyła prosto w szybę domku .
– Ojej!!! – krzyknął Dominik i jego przyjaciele.
Na sprawcy nie zrobiło to żadnego wrażenia. Dalej skakał po murawie i bawił się w najlepsze. Dominik spurpurowiał. Stał i nieruchomym wzrokiem spoglądał w stronę zbitej szyby. Tej nocy nie mógł zasnąć. Miniony dzień obfitował w wiele wydarzeń. Chodził po pokoju i nasłuchiwał, czy aby Arnoldzik nie spłata mu kolejnego figla. Jutro jego kuzyni mieli zabrać ukochanego synka i uwolnić go wreszcie od wszelkich kłopotów. Tej nocy nie wydarzył się już żaden „kataklizm”. W końcu doczekał się przybycia kuzynów. Uśmiechnięci i zadowoleni zjawili się przed południem w jego domu.
– Dziękujemy ci za pomoc i opiekę nad naszym synkiem , staramy się wychowywać go bezstresowo. Dzięki temu łatwo nawiązuje kontakty, jest grzeczny i bardzo spokojny – stwierdziła mama .
– Co myślisz o takim wychowaniu, Dominiku? -zapytał tata borsuk.
Dominik chwilę milczał, potem westchnął i cicho odpowiedział.
– Tak, to doskonały sposób i mam nadzieję, że w przyszłości przyniesie oczekiwane przez was rezultaty.
– No to do zobaczenia , kiedyś znowu cię odwiedzimy, Arnoldzik będzie bardzo tęsknił za tobą, on już taki jest.
Dominik nareszcie został sam. Świat, który wirował wokół niego, nagle zatrzymał się. Było tak cicho i przyjemnie. Teraz mógł spokojnie usiąść w swoim bujanym fotelu i oddać się rozmyślaniom. Czekały go wielkie porządki i mnóstwo pracy.

WIELKA KSIĘGA TĘCZOWEGO LASU

Jesień już dawno zawitała do Tęczowego Lasu. Drzewa gubiły kolorowe liście , a wiatr delikatnie układał je na leśnej ściółce. Tego popołudnia rozeszła się wieść, że sowa Weronika zwołuje na sobotę wielkie zgromadzenie zwierząt na Kwiatowej Łące.
– Czego może od nas chcieć Weronika i po co to zebranie? – zastanawiał się bóbr Mateusz, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.

Przyjaciele z Tęczowego Lasu
Przyjaciele z Tęczowego Lasu

W końcu nie wytrzymał i pchany ciekawością postanowił odwiedzić dzika Teofila. Zastał tam już Dominika, ale żaden z nich nic nie słyszał o zamiarach sowy.
– To dziwne, wszyscy przecież znamy Weronikę, jeżeli zwołuje takie zebranie, to musi mieć jakieś ważne powody – rozmyślał głośno dzik Teofil.
– Masz rację , ale do soboty pozostały jeszcze dwa dni. Chodźmy na spacer, może dowiemy się czegoś od innych zwierząt – zaproponował borsuk Dominik.
Jednak nikt w Tęczowym Lesie o niczym nie wiedział, a Weronika nie chciała uchylić nawet rąbka tajemnicy. Należało więc uzbroić się w cierpliwość i czekać.
W sobotnie popołudnie leśnymi ścieżkami mieszkańcy Tęczowego Lasu podążali na Kwiatową Polanę. Między drzewami migały kolorowe kubraczki i czapeczki, a las rozbrzmiewał głosami zwierząt. Takiego zgromadzenia nie było tu od wielu lat. Pod starym bukiem siedziała sowa Weronika, a obok niej leżała duża księga oprawiona w skórę.
– Drodzy przyjaciele, oto Wielka Księga Tęczowego Lasu, w której nasi przodkowie od wieków zapisywali dzieje jego mieszkańców. Jestem jej strażniczką. Gdy mija kolejne sto lat, każdy strażnik księgi ma obowiązek opowiedzieć mieszkańcom naszego lasu o historii ich przodków. Dzisiaj właśnie jest ten dzień.
Nad Kwiatową Łąką zaległa cisza. Weronika lśniącymi, żółtymi oczami patrzyła gdzieś przed siebie, a po chwili zaczęła swoją opowieść.
– Przed wiekami szumiał tu gęsty bór. Po drugiej stronie Lśniącego Jeziora rozciągały się rozległe bagna. Tam właśnie mieszkali Moczarowcy, groźne istoty, które porywały zwierzęta i zmuszały je do ciężkiej pracy. Po latach cierpień nasi pradziadowie wypowiedzieli wojnę mieszkańcom bagien. W wielkiej bitwie nad Lśniącym Jeziorem wojska naszych przodków pokonały w końcu Moczarowców i wypędziły ich z Tęczowego Lasu. Wtedy nastały czasy radości i spokoju.
Potem przyszła susza. Wyschły strumienie i bagna. Wiele drzew ogołoconych z liści umierało powoli w gorących promieniach słońca, a wielki pożar zniszczył prawie połowę lasu. Głód zagroził zwierzętom, ale nawet wtedy nasi przodkowie nie opuścili tego miejsca. I tak na przemian, lata dobre i złe przeplatały się ze sobą. Strażnicy księgi skrupulatnie zapisywali w niej wszystko to, co się wydarzyło. Mijały kolejne wieki, przybywało mieszkańców, rosły nowe pokolenia, rozrastał się też las, który stawał się coraz większy i piękniejszy. Któregoś dnia przyszli ludzie, jeszcze gorsi do Moczarowców. Polowali na zwierzęta i zabijali je bezlitośnie. Nie wiadomo dlaczego, sprawiało im to wiele radości. Pewnej nocy nasz praprzodek niedźwiedź Bartłomiej znalazł w lesie rannego chłopca. Zaopiekował się nim, opatrzył rany i uratował mu życie. Chłopiec okazał się synem króla ludzi. Odtąd wdzięczny władca zabronił polować w Tęczowym Lesie i otoczył zwierzęta swoją opieką.
– Wiesz Dominiku, pierwszy raz usłyszałem tę piękną i wzruszającą opowieść – odezwał się Mateusz.
– Ja też , przecież nikt z nas nie wiedział, że cała historia naszego lasu i jego mieszkańców zapisywana jest od wieków w jakiejś księdze – dodał Dominik.
– Tak, to wspaniała historia – wyszeptał Teofil.
Nad Tęczowym Lasem zapadał już październikowy wieczór. Wokół było cicho i tylko lekkie podmuchy wiatru delikatnie poruszały ostatnimi listkami na gałęziach drzew. Księżyc wyjrzał właśnie zza chmur, a potem powędrował dalej gdzieś na krańce otulonego mrokiem lasu.
– Jestem już stara i czas wybrać następnego strażnika Wielkiej Księgi. Podjęłam już decyzję, lecz wy musicie ją zaakceptować -odezwała się po chwili Weronika.
– Proponuję, aby został nim borsuk Dominik. Co wy na to?
Szmer przebiegł po Kwiatowej Łące. Po chwili wstał dzik Teofil.
– Dominik jest moim najlepszym przyjacielem, wszyscy go znamy. Jeżeli podjęłaś taką decyzję Weroniko, to musiałaś ją dokładnie przemyśleć, a my wszyscy ufamy twojej mądrości.
Tak więc Dominik został kolejnym strażnikiem Wielkiej Księgi . Był dumny z wyróżnienia, jakie go spotkało. Odtąd na nim spoczywał obowiązek zapisywania dalszych dziejów jego mieszkańców. Kiedy wrócili z zebrania i spotkali się w domku Dominika, zrozumieli, że przeżyli dzisiaj wielkie wydarzenie.
– Teraz wiem , że dzieje przodków, ich zwyczaje, tradycje są tak ważne w naszym życiu. Bo przecież bez nich nie byłoby nas ani naszego pięknego lasu.
W tej chwili Dominik zamknął Wielką Księgę Tęczowego Lasu i schował ją do drewnianej skrzyni, która stała obok starego zegara.

Skip to content